O klątwie i Raubritterze z zamku Rajsko. Podania ludowe Pogranicza Śląsko-Łużyckiego

2
983
fot. Archiwum eLuban.pl

Zapraszamy do lektury opowiadania inspirowanego legendami Górnych Łużyc.

 

Stary to był zamek, czasy Piastów pamiętający, pono przez jednego z nich imieniem Bolko założony. Dziś moi mili ruiny zamku zielony bluszcz skrywa, skrywa historię wielkiej miłości, klątwy i kary.

Nikt już nie pamięta jak rzecz dokładnie się miała. Prawdą zaś szczerą jest to, że na zamku siedział diabeł wcielony, rycerz Jobst von Kolditz. Mówią, że ze Złym cyrograf podpisał i tajemne moce posiadł, nie lękał się on nikogo, ni człeka, ni Boga. Dziwna to i tajemnicza historia mości panowie.

Przez lata całe nikt Jobsta w jego twierdzy nie nękał, choć zamek Neidburg na skalnym ostrogu w przełomie Kwisy stał, to od wsi Zapusta droga prosta niczym Via Regia do niego wiodła. Strach przed raubritterską profesją Jobsta, czy też czar jakiś, trzymał wszystkich z dala od warowni. Nękał tedy Jobst von Kolditz wszystkich w okolicy, kupców jadących wozami do Legnicy i Wrocławia, Franciszkanów z winem mszalnym do Lwówka ciągnących i kmieci z wołu oskubał, czy też żyda jadącego do Synagogi w Lubaniu, w samych tylko portkach puścił. Raubritter jednako wszystkich traktował, iście demokratycznie, rabował i gwałt czynił na stan nie zważając. Jedną tylko słabość miał Jobst, oczko w głowie, niczego nie potrafił odmówić synkowi swemu Bernardowi. Na nic się zdawały prośby Pani Emmy, małżonki rycerza, by na drogę cnoty wrócił, by syna ich do złego nie przyuczał. Pewnego jesiennego wieczoru, pijany Jobst, uczył w zamkowej kaplicy Bernarda z kuszy strzelać, figurę św. Antoniego za cel obrawszy. Tego już Pani Emmie było za dużo, zaczęła pomstować na męża i klątwą straszyć, że przez takie uczynki nieszczęście na nich sprowadzi. W złości raubritter Panią małżonkę na odlew trzepnął, aż ta u stóp św. Antoniego ze skręconym karkiem padła. In articulo mortis błagała św. Antoniego, by ich synka przed losem zbójnika ratował. O świtaniu, na życzenie Bernarda, kazał Jobst figurę z kaplicy do komnaty synka zanieść, by ten nie musiał wspomnieniem śmierci matki się trapić. W rok później, jesiennym wieczorem, do kolejnego nieszczęścia doszło, w trakcie zabawy figura św. Antoniego spadła na Bernarda raniąc go śmiertelnie. W rozpaczy chciał rycerz figurę św. Antoniego mieczem roztrzaskać i z murów do przepaści zrzucić. By uchronić ród przed jeszcze gorszymi konsekwencjami bezbożnych uczynków rycerza, Kordula, niania Bernarda, figurę Świętego głęboko w kazamatach ukryła.

Na nic to się jednak zdało mości panowie, widno Zły na klątwę Pani Emmy i przeciw św. Antoniemu sposobu nie znalazł. Roku pańskiego 1431 Husyci znowu na Śląsk i Łużyce ruszyli, tym razem odnaleźli leżący nad Kwisą zamek Neidburg. Jobst von Kolditz po stracie umiłowanego syna i małżonki nie miał już dla kogo żyć, bił się tedy z Husytami do samego końca, końca swego i całej załogi zamku. Nikogo tam wówczas nie oszczędzono. Po bitwie Husyci zamek splądrowali i doszczętnie spalili. Opuszczony Neidburg popadł w ruinę i pewno nikt by już nie wspomniał tamtych zdarzeń gdyby nie duch Pani Emmy, który w ruinach straszył, a czasem jako biały cień, niczym obłok mgły, nad wodą się pojawiał.

Dopiero gdy po wiekach figurę Św. Antoniego w kazamatach odnaleziono i ponownie w świętym miejscu postawiono, umęczona tułaczką, dusza Pani Emmy w zaświaty odeszła. Oj nie ma żartów ze Świętymi, mości panowie, oj nie. Ja sam choć do Kościoła tylko w Wielkie Święta chadzam, to Świętego Antoniego w wielkim poważaniu mam.

Historię spisał Jacek Kaktus Jurak.
Autor inspirował się podaniami zebranymi przez Siegfrieda Bruxa w tłumaczeniu Marii Bagrij – Szopińskiej. Uzupełnione o zapiski z lokalnych legend oraz oparte na historycznych faktach i zdarzeniach, które miały miejsce na przestrzeni wieków na Pograniczu Śląsko – Łużyckim.

 

© Jacek Kaktus Jurak (eLuban.pl)

2 KOMENTARZE

NAPISZ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj