Dr n. wet. Jerzy Borowiec wspomina 45 lat pracy w zawodzie i informuje, iż w dniu 30 czerwca 2022 roku zakończyła działalność Przychodnia Weterynaryjna przy ul. Ogrodowej 1, w Lwówku Śląskim.
Z jednej strony czuję ulgę, że po 45 latach pracy w zawodzie przechodzę na zasłużoną, jak sądzę emeryturę, z drugiej zaś będzie mi bardzo brakowało kontaktu zakochanymi w swoich zwierzakach właścicielami i ich pupilami. Czuję też spory niedosyt spowodowany faktem, że w tym miejscu nie będzie już zakładu leczniczego dla zwierząt. Niestety mimo wielu prób znalezienia lekarza który chciałby dalej poprowadzić w tym miejscu przychodnię, czy gabinet weterynaryjny niestety nie udało się. Sądzę, że główną przyczyną jest trudna obecnie sytuacja ekonomiczna dla prowadzenia działalności – drogie kredyty, lub wręcz brak zdolności kredytowej młodych ludzi, którzy chcieliby poprowadzić biznes weterynaryjny. Jednak nie o względach ekonomicznych chcę pisać, lecz o tym jak ważne dla mnie było prowadzenie przez 32 lata przychodni dla zwierząt w tym właśnie miejscu.
Pracę zawodową, po ukończeniu studiów zacząłem właśnie w tym samym budynku, w roku 1977, w państwowej Specjalistycznej Lecznicy dla Zwierząt. Jest to chyba bardzo rzadki przypadek lekarza, który całe życie zawodowe związał by z jednym adresem. Państwowa lecznica dla zwierząt. Państwowa lecznica dla zwierząt w Lwówku Śl. przy ul. Ogrodowej nr 1 powstała prawdopodobnie w 1947 roku, więc łącznie z okresem kiedy pod tym adresem prowadziłem prywatną praktykę, przez 75 lat pod różnymi nazwami funkcjonowały tu zakłady lecznicze dla zwierząt. Chciałbym przy tej okazji sięgnąć trochę do historii lwóweckiej weterynarii.
Pewnego dnia odwiedził mnie w pewien niecodzienny gość. Był to starszy, jak się później dowiedziałem ponad dziewięćdziesięcioletni pan, który cierpliwie czekał w poczekalni na swoją kolejkę. Po wejściu do gabinetu przedstawił się, że jest lekarzem weterynarii, nazywa się Stefan Gorczakowski i pracował w tej lecznicy pod koniec lat pięćdziesiątych. Opowiedział mi wiele o pracy w tych trudnych czasach, oraz o swoim życiu – między innymi żołnierzem kampanii wrześniowej. Kolejnym nestorem lwóweckiej weterynarii był Stanisław Kaczmarski. Studia kończył przed wojną w Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie. Odbywając w 1977 r. staż miałem okazję poznać doktora Kaczmarskiego, który już wówczas przebywał na emeryturze. Był to raczej drobnej postury starszy, siwy, zawsze starannie ubrany pan, który był niezgłębioną skarbnicą różnych ciekawych opowieści i anegdot o weterynarii z okresu przed i powojennego. Był zawsze dowcipny i pogodny. Zawsze zastanawiałem jak ten średniego wzrostu, raczej delikatnej budowy ciała człowiek radził sobie z dużymi zwierzętami ( wówczas tylko takie się leczyło ), a był w swoim zawodzie mistrzem. Jest to opinia wielu moich starszych kolegów, którzy go znali. Opowiadali też, że pan doktor nigdy nie miał prawa jazdy ani samochodu. Poruszał się furmankami, którymi wozili go rolnicy. Często wyglądało to w ten sposób, że w czasie, gdy był w terenie u chorego zwierzęcia do lecznicy przyjeżdżał kolejny hodowca i po uzyskaniu od dozorczyni adresu jechał po lekarza i przywoził go do siebie. Czasem, gdy praca przeciągnęła się do późnych godzin nocnych, to zdarzało się, że proponowano mu kolację i nocleg. Podobno bywało się, że pan doktor przebywał w terenie nawet kilka dni, zawsze serdecznie goszczony przez gospodarzy. Gdy w 1977 roku rozpocząłem pracę w Specjalistycznej Lecznicy dla Zwierząt, była to duża jak na tamte czasy placówka. Pracowało w niej 4 lekarzy i 5 techników, a także sekretarka, sprzątaczka i kierowca. Kierownikiem lecznicy był lek. wet. Władysław Fiutowski. Pracy było mnóstwo. Zajmowaliśmy się w dalszym ciągu wyłącznie leczeniem zwierząt gospodarskich. Psy i koty to był margines tego, naszej pracy. W samym Kombinacie PGR Rakowice Wielkie hodowano ponad 5 tysięcy świń, 5 tysięcy owiec i około 2 tysięcy sztuk bydła. Ponadto obsługiwaliśmy 32, wsie gdzie praktycznie w każdym domu były zwierzęta hodowlane w tym całkiem sporo koni roboczych. Telefony na wsiach mieli tylko sołtysi, nie zawsze działające. Trudno to sobie wyobrazić w czasach gdy każdy nosi przy sobie telefon komórkowy. Lecznica we Lwówku Śl. była lecznicą dyżurującą. Zapewnialiśmy pełne zabezpieczenie leczenia zwierząt po godzinach pracy, a także w niedziele i święta. Na dyżurach wspomagali nas koledzy z mniejszych placówek, czyli z Wlenia, Lubomierza i Mirska. Wszyscy zarówno technicy jak i lekarze mieliśmy wiek oscylujący wokół trzydziestki , byliśmy wówczas młodą ekipą. Najstarszym z nas był nasz kierownik.
Atmosfera w pracy wspaniała obfitująca w wiele zabawnych sytuacji.
Któregoś dnia pewnym krokiem, omijając skonsternowaną sekretarkę wszedł do naszego gabinetu szczupły, zasuszony wręcz, mężczyzna w ubraniu roboczym i gumofilcach prosto z obory, w wieku około sześćdziesiątki, więc w naszym pojęciu starszy człowiek, odzywając się apodyktycznym tonem.
– Potrzebuję lekarza !
Następnie spojrzał na nas, trzech młodzików z wielką dezaprobatą i dodał jeszcze bardziej zdecydowanym głosem.
– Ale starego i mądrego!
W tym momencie nasz kolega Piotr Kopiński zawołał w kierunku pokoju naszego szefa.
– Władek, klient do ciebie.
Dr Fiutowski przekroczył czterdziestkę, więc starszego w tej lecznicy nie było.
W takim ferworze pracowaliśmy do końca lat siedemdziesiątych, ale w społeczeństwie czuło się rosnące napięcie. W sklepach coraz większe braki towarów, głównie żywności, brakowało też leków weterynaryjnych.
Następnie wybuchły na wybrzeżu które wkrótce objęły cały kraj. Lecznica pracowała jak dawniej, zwierzęta musiały być leczone bez względu na sytuację. Sprawa całkowicie zmieniła się po na wprowadzeniu 13 grudnia 1982 roku.
Pamiętam, że tego dnia przyszliśmy do pracy i z niepokojem patrzyliśmy na patrole wojskowe poruszające samochodami Aleją Wojska Polskiego. Telefony pozostawały głuche, wprowadzono zakaz poruszania się prywatnymi samochodami, brakowało paliwa. Po pewnym czasie otrzymaliśmy z zezwolenia na poruszanie się samochodami prywatnymi używanymi do celów służbowych oraz kartki na paliwo.
Pojawił się jednak jeszcze jeden problem nasz teren działania, który obsługiwaliśmy w czasie dyżurów obejmował strefę przygraniczną między innymi Świeradów Zdrój i przygraniczne wioski. Tam były największe ograniczenia, ale po wielu bojach i przekonywaniu władz wojskowych nieliczni z nas uzyskali zezwolenia na poruszanie się w tej strefie. Każdy wyjazd w tę strefę wiązał się ze sporym stresem. Byliśmy przez patrole wojskowe poddawani bardzo szczegółowym kontrolom. Dokładnie legitymowani, oczywiście trzeba było okazać przepustkę, następnie samochód był przeszukiwany, czy nie przewozi się materiałów i substancji niedozwolonych. Najtrudniej było się wytłumaczyć z leków weterynaryjnych, na co one działają dlaczego wiozę ich tak dużo, cenny czas płynął, chore , wymagające często szybkiej pomocy zwierzę oraz zdenerwowany właściciel czekali. Później te obostrzenia były stopniowo luzowane aż do zniesienia stanu wojennego. Praca w lecznicy była dosyć nerwowa i niestabilna. W dalszym stanowiliśmy zgrany zespół, lecz niepewność jak się potoczy sytuacja w kraju była trudna do przewidzenia. Zaczęła się inflacja, a potem hiperinflacja. Pod koniec lat 80- tych doszło do gwałtownej prywatyzacji PGR-ów. Nowi właściciele zaczęli sukcesywnie likwidować hodowlę zwierząt, która była bardzo pracochłonna i generowała wysokie koszty, oraz masowo zwalniać pracowników. Likwidacja zwierząt bardzo ograniczyła rynek pracy dla weterynarii.
W grudniu 1990 r. na mocy świeżo uchwalonej ustawy o zawodzie lekarza weterynarii i izbach lekarsko-weterynaryjnych rozpoczęła się masowa prywatyzacja zakładów leczniczych dla zwierząt. Właściwie nie pozostawiono nam wyboru, bowiem państwowe placówki leczące zwierzęta z dnia na dzień przestały istnieć. Większość lekarzy weterynarii szukała zatrudnienia w administracji weterynaryjnej, a ci odważniejsi z wyboru, lub też z przymusu sytuacji musieli się sprywatyzować. W znacznie gorszej sytuacji znaleźli się technicy weterynarii, którzy byli całkowicie zależni od możliwości zatrudnienia przez lekarzy. A weterynaryjny rynek pracy nadal się kurczył – gospodarstw ubywało, a lecznictwo małych zwierząt dopiero zaczynało się rozwijać. Wielu doświadczonych techników musiało szukać pracy poza zawodem. Prywatyzując się otrzymałem na wynajem niewielkie pomieszczenia na parterze budynku przy Ogrodowej 1, zatrudniłem też dwóch techników po lecznicy państwowej. Na początku wraz z kolegami z Wlenia i Lubomierza próbowaliśmy w mojej lecznicy organizować całodobowe dyżury. Niestety dość szybko musieliśmy z tego pomysłu zrezygnować, gdyż ilość zgłoszeń i wizyt nie pokrywała kosztów tego przedsięwzięcia. Przeważył rachunek ekonomiczny, czego jako mikro przedsiębiorca musiałem się dopiero uczyć. Nie rezygnując z usług dla rolników starałem się budować rynek leczenia zwierząt towarzyszących. Okazało się dość szybko, że małe zwierzęta to jest przyszłość weterynarii. W grudniu 2003 roku została uchwalona ustawa o zakładach leczniczych dla zwierząt dla zwierząt, która wprowadzała kategorie zakładów i określała minimalne wymogi które zakład musi spełnić. Okazało się, że pomieszczenia, które wynajmuję nie spełniają wymogów nawet podstawowej kategorii, czyli gabinetu weterynaryjnego. Bardzo mi zależało, żeby w tym miejscu dalej była lecznica. Po wielu perturbacjach udało mi się kupić pomieszczenia, które wynajmowałem, oraz dokupić duże pomieszczenie sąsiadujące z nimi, które kiedyś w państwowej lecznicy było salą operacyjną dla dużych zwierząt. Musiałem zaciągnąć spory, jak na moje możliwości kredyt nie tylko na zakup, ale też na remont i adaptację pomieszczeń tak, aby spełnić ustawowe wymogi. Prace remontowe udało mi się przeprowadzić etapami tak, aby lecznica cały czas funkcjonowała. Nadszedł dzień w którym komisja powołana przez Dolnośląską Izbę Lekarsko- Weterynaryjną mogła przeprowadzić kontrolę placówki i na tej podstawie mogłem uzyskać wpis do ewidencji zakładów leczniczych dla zwierząt. W kolejnych latach starałem się z każdym rokiem doposażać w sprzęt i wyposażenie mój zakład. Klientów przybywało i zwierząt którym zdołałem pomóc także.
Przez wiele lat cieszył mnie każdy dzień, który spędzałem we własnej firmie. Lubiłem rozmowy z właścicielami i widok szczęśliwych zwierzaków, które pozbyły się swoich dolegliwości. Oczywiście była też ciemna strona mojej pracy, kiedy byłem bezradny wobec nieuleczalnej choroby i cierpienia zwierzęcia, a jedynym rozsądnym rozwiązaniem była eutanazja. Jednak tych przykrych momentów było zdecydowanie mniej i trzeba było pracować dalej i nieść pomoc tym, którym pomóc można było.
czytaj: Moja Pasja: Jerzy Borowiec
Czas biegnie bardzo szybko i w tym roku minęło 45 lat mojej pracy pod tym samym adresem i prawie 32 lata praktyki prywatnej. Tak więc z powodu wieku i stanu zdrowia nadszedł czas, aby zakończyć pracę zawodową. Wszystko o czym pisałem nie byłoby możliwe bez współpracowników, z którymi pracowałem.
Serdeczne podziękowania należą się technikowi weterynarii Zbigniewowi Gołębiowskiemu, oraz technik weterynarii Joannie Jankowicz, która pracowała ze mną przez ostatnie 5 lat. Dziękuję też lek. wet. Annie Mikułko. Wszystkim lekarzom, stażystom i praktykantom, którzy przewinęli się dłużej, lub krócej przez moją przychodnię także dziękuję za to, że wprowadzali atmosferę młodości. Największe podziękowania należą się mojej żonie, która przez 45 lat mojej pracy cierpliwie i ze zrozumieniem traktowała późne powroty w lecznicy, nocne wyjazdy do nagłych wezwań, była mi pomocna na miejscu przy pracy z małymi zwierzętami, a w ostatnim okresie była wielką pomocą przy pracach związanych z likwidacją przychodni.
tekst: Dr n. wet. Jerzy Borowiec
Az lezka w oku sie zakrecila,pieknie opisana historia zycia i pracy jednego z naszych mieszkancow no i jeszcze pasja malowania-posiadam pare obrazow- wszystkiego najlepszego na dalszej drodze zycia Panie doktorze!
Piękna historia! Przez tyle lat, tyle dobroci i serca okazał Pan zwierzętom i ich właścicielom. Dzięki Panu i mój zwierzak ma się dobrze 🙂 Jest Pan Wspaniałym Człowiekiem!!! Wszystkiego co najlepsze Panie Doktorze!!!
wszystkiego najlepszego na zasluzonej emeryturze jest pan madrym czlowiekiem wspanialym iwrazliwym dla zwierzat jak i dla ludzi zaslurzony czlowiekdla lwowka jeszcze raz gratulacje mialem zwierzaka i kontakt z panem
Pięknie napisane. Dziękujemy za Pana wielki wysiłek i serce włożone w pomoc zwierzętom i ich właścicielom. Jest Pan jednym z kilku bardzo zasłużonych obywateli dla Lwówka i okolic. Wszystkiego dobrego!
SZKODA BO MIAŁ CIERPLIWOSC DO MOJEGO KOTA ZYCZE SZCZESCIA NA EMERYTURZE
Również dołączam się do życzeń wszystkiego dobrego i zdrówka i rozwijania swoich pasji artystycznych
Wszystkiego dobrego i zdrówka i rozwijania swojej pasji artystycznej. Szkoda dla zwierząt i ich właścicieli. Kawał dobrej roboty wykonano, i w historii lwoweckiej zapisana będzie Pana działalność i Pana oddanie. Dziękuję ode mnie.
Wielkie dzięki za tyle lat pracy dla zwierząt i ich opiekunów. Przykład dla młodych. Raz jeszcze dziękujemy. A tak teraz to miasto Powiatowe Lwówek Śląski pozostaje w XXI wieku bez Gabinetu Weryterynarza. Co zrobiono w Gminie by kontynuować pomoc dla zwierząt.
Na szczęście jest jeszcze miejsce pomocy dla zwierząt w Lwówku Sląskim. Ale tego Gabinetu szkoda.
Zarówno Pani Borowiec jak i Pan doktor to bardzo mądrzy, wyrozumiali i dobrzy ludzie. 3 lata jako wychowanek w szkole Pani Jadwigi oraz prawie 10 lat opiekun labradora nigdy złego słowa bym nie powiedział na tych Państwa. Bez wazeliny, krótko i na temat.
Pięknie napisane Panie Jurku, ZDRÓWKA życzę. Łatek też pozdrawia.
Z ogromną przyjemnością przeczytałam te wspomnienia. Piękna opowieść; kawał historii, która już nigdy się nie powtórzy.
Wszy
Wszystkiego dobrego dla p.doktora.
Wszystkiego dobrego dla Pana Doktora. Zdrówka i odpoczynku na doczekanej emetyturze. Pamiętam jeszcze praktyki w przychodni, codziennie coś innego. Żaden dzień nie był taki sam. Doktor jest bardzo cierpliwy i ma spore poczucie humoru. Praktyki z nim były bardzo przyjemnie choć czasem nie mogliśmy sie dotrzeć, a najlepsze były wyjazdy w teren i operacje mniej lub bardziej skomplikowane. Joanna to bardzo pozytywna osoba i bardzo pracowita, zawsze pomagała więc życze jej samych dobroci w życiu.
Piękna historia życia człowiek z pasją swojego zawodu. Czytałam z łezką w oku mimo, że nie znam Doktora i lecznicy bo to nie moje okolice. Wszystko ma początek i koniec “Przeminęło z wiatrem”. Teraz trzeba się cieszyć emeryturą można zacząć realizować inne pasje bo będzie więcej czasu. Życzę Panu Doktorowi i rodzinie wszystkiego dobrego
Od początku działania przychodni przychodziłem z moimi pupilami do Doktora, zawsze miły, kompetentny, dowcipny, z empatią podchodził do zwierzaków i właściciela (zwłaszcza, gdy trzeba było podjąć tę najtrudniejszą decyzję o eutanazji). Panie Doktorze życzę Panu przede wszystkim dużo zdrowia i rozwijania pasji na emeryturze.
CHWALA DOKTOROWI ZA TAK DLUGA PRACE W POMAGANIU CHORYM ZWIERZETA WIELKI SZACUN WIELE LAT ZYCIA W ZDROWIU ZYCZY WLASCICIEL PSA
A my dziękujemy za wieloletnie, cierpliwe i ciepłe, wdrażanie naszej córki Jadzi ( a Pana Doktora Borowca wnuczki) w tajniki zawodu, pielęgnowanie w niej miłości do zwierząt i dzielenie się pasją. Jadzia poważnie myśli o weterynarii…. A także za profesjonalne podejście do naszej suczki Tinty, która pozdrawia serdecznie swojego prywatnego lekarza;))
Dziękuję za ciepłe i serdeczne komentarze. Jerzy Borowiec