Mamy długi majowy weekend. Pogoda dopisuje. Wprawdzie nie jest za ciepło, ale dla głodnych przygód wędrowców to akurat nie stanowi większej przeszkody, dlatego dziś wraz z Panem Pawłem Zatońskim – autorem materiału – zachęcamy Was do odwiedzenia kolejnego ciekawego miejsca w Górach Izerskich.
Robiłem już dwa podejścia do zdobycia Kamienicy (najwyższy szczyt Grzbietu Kamienickiego) oraz do randki z Tytoniową Ścieżką – ale za każdym razem trafiałem na metry śniegu. Dojście do Kamienicy od Gierczyna zajmuje od 2,5 do 3 godzin, a była już 15.00. Pomyślałem, że skoro księżyc nocą świeci dość mocno, to nawet jeśli wrócę o zmroku, to latarka nie będzie potrzebna. Szybkie pakowanie aparatu, mapy, czegoś energetycznego…i czapki. Zapraszam na wędrówkę śladami tajemnic Grzbietu Kamienickiego – najmniej znanej polskiej części Gór Izerskich, gdzie więcej zwierząt, niż ludzi. Dużo zdjęć, ciekawostek i dużo dzikiego izerskiego…
O 15.30 byłem już w Gierczynie, gdzie tradycyjnie zostawiłem auto. Wysmarowany kremem do opalania (prawdziwe lato było tego dnia) podążałem jak zawsze – w górę, tą samą drogą, którą szedłem w poprzednich wpisach, więc oszczędzę Wam jej opisu i zdjęć.
Na mapce tego nie widać, ale poniżej Kamienicy znajduje się Rozdroże Izerskie – z niego do wspomnianej góry jest bliżej, ale po co sobie ułatwiać izerskie przygody? 🙂
Początek czerwonej ciągłej linii do góry Czepiec 825 m n.p.m. to strome podejście, dość dziko wyglądające, ale cóż – typowa izerska dzicz. Idziemy więc pod górę nieco na ukos w prawo i po kilkunastu minutach stajemy na rozwidleniu dróg (na mapach określa się to jako Pięć dróg).
O Tytoniowej Ścieżce usłyszałem pierwszy raz na blogu znajomej blogerki Ani z Gierczyna – rzekomo tam powstało kilka scen do filmu “Wiedźmin”. Nie ma się co dziwić – w latach 90′ w trakcie klęski ekologicznej z Tytoniowej Ścieżki roztaczał się widok na właściwe Góry Izerskie i na stronę Mirska oraz Gryfowa (sama ścieżka biegnie szczytem grzbietu górskiego). Wpiszcie sobie w google: rozmowki-kobiece.pl i dodajcie Wiedźmin lub Tytoniowa Ścieżka – Ania kilka razy pisała o tym miejscu.
Wiedźmin to nie ostatnia tajemnica tego miejsca. Ponoć już w XVIII wieku ten szlak upodobali sobie przemytnicy “tego i owego”, a pamiętajmy że w tamtych czasach Góry Izerskie były jeszcze bardziej dzikie niż dzisiaj – a ścieżka przez tyle lat praktycznie nie zmieniła się. Możemy więc poczuć się jak dawni przemytnicy tytoniu. W ogóle – ciekawe, że schemat dróg z Grzbietu Kamienickiego nie zmienił się praktycznie przez 150 lat…
Zaniepokoiły mnie świeżo wykonane ambony, leżące co kilkaset metrów obok Tytoniowej Ścieżki oraz coraz częstszy widok leśnej wycinki. Coraz mniej to miejsce jest naturalnie izerskie.
Widok ambon i wykarczowanego lasu budzi wspomnienia rodem z czasów II Wojny Światowej. Szkoda tylko, że wycina się drzewa na potrzeby gospodarki, a Tytoniowa Ścieżka jest zawalona wiatrołomami po tegorocznej zimie – jej przejście przypomina obecnie tor przeszkód, niczym wyjęty z selekcji do wojska.
Tytoniowa Ścieżka jest dość monotonna, ale jej dzikość sprawia, że ludzkie zmysły są cały czas wyostrzone. Tutaj z krzaków nagle wylatuje z krzykiem bażant, tutaj przemyka jeleń lub sarna. Wędrówki po tych miejscach zawsze przypominają mi książkowe opowieści przygodowe z Północy Stanów Zjednoczonych i Kanady. Tym bardziej idąc samemu przez X kilometrów – brakuje tylko łuku i kołczanu, żeby poczuć się jak Ostatni Mohikanin.
Nie patrzyłem w tym momencie na zegarek, ale szedłem około dwóch godzin, a że słońce schodziło coraz niżej, to przyspieszyłem kroku w stronę Kamienicy.
I teraz uwaga – na szczyt Kamienicy nie prowadzi żaden oznakowany szlak, czy szersza droga. Idziemy przed siebie asfaltem i przed lekkim długim zakrętem w prawo widnieje leśna mocno wyjeżdżona i podmokła droga w lewo, w las, która od razu w lesie skręca w prawo. Tutaj trzeba wejść, o czym jeszcze nie wiedziałem (serio łatwo tu zabłądzić, gdy się jest pierwszy raz). Poszedłem trochę za daleko i wbiłem się w izerski zacieniony busz. Ło panie, ile tu jeszcze śniegu leży. Krzaków i zwalonych drzew cała masa. Jako, że słońce schodziło coraz niżej, rozpaczliwie próbowałem odnaleźć którąś ze ścieżek zaznaczonych na mapie, prowadzących na szczyt – na próżno. Krzewy w pewnym momencie ograniczały widoczność do 2,3 metrów. Nagle kilka metrów na prawo ode mnie poruszyło się coś dużego. Wyobraźcie sobie ciszę absolutną i nagle coś sporego koło Was zaczyna biec tak, że słyszycie tylko tajemniczy tętent kopyt – ewentualnie łap. To był jeleń – chyba też mnie nie widział tylko czuł. Obiegł mnie od tyłu, stanął jeszcze raz, po czym zniknął w leśnej gęstwinie. Nie powiem – serce zaczęło szybciej bić. Tu nawet ludzi się nie spotyka. Śnieg i poharatane od krzaków nogi zmusiły mnie do odwrotu – szedłem więc wzdłuż zbocza…aż zrezygnowany dotarłem do prześwitu. Jest! Droga na Kamienicę, ta, którą widziałem na zdjęciach. Poczułem przypływ nadziei i ruszyłem żwawo pod górę, a podmokła ścieżka wtórowała mi chlapaniem wody spod butów. Miałem wrażenie, że jestem łowcą mamutów i biegnę na szczyt, żeby rozejrzeć się za stadami tych zwierząt tysiące lat temu… ale dobiegłem na górę, a tu nie ma żadnego widoku. Bez przekonania odwróciłem się i zaparło mi dech w piersiach. Spójrzcie!
krótka wideo-panorama z tego miejsca
Rany, jaką tu czuć wolność! Przestrzeń, cisza, słońce, wiatr, nieokiełznany Grzbiet Kamienicki i ja…no i śpiew wszechobecnych ptaków. Człowiek przysiada na kamieniu, przy sobie ma tylko niezbędny ekwipunek w plecaku i mapę Gór Izerskich. Czas zaczyna lecieć w zwolnionym tempie. Pozostaje nucić [mmm] Son of the blue sky w wykonaniu grupy Wilki. Miałem jednak świadomość, że jeszcze cała droga powrotna przede mną, a na zegarku była już 18.30, co oznaczało powrót po zachodzie słońca. Zjadłem energetyki, uzupełniłem wodę. Jeszcze tylko jeden głęboki wdech izerskiego powietrza i w drogę.
Zbiegałem z Kamienicy z gracją górskiej kozicy albo jak kto woli – przewodnika z indiańskiego plemienia. Wnet dotarłem do Czterech Dróg i postanowiłem wrócić asfaltem w dół – miałem dość przedzierania się przez zwalone drzewa na Tytoniowej Ścieżce. Bardzo długie zejście do Modrzewiowej Drogi (znanej wśród tubylców jako Górny Asfalt) oraz upływający czas wprawiały wędrowca w sielski trans. Nagle wszechogarniającą ciszę przerwał bieg czegoś w oddali za moimi plecami. Kolorowa sylwetka wskazywała na człowieka. Wow, pierwszy spotkany tego dnia człowiek albo jak kto woli – istota ludzka. Okazał się nią być pewien sympatyczny biegacz górski w wieku lat około 45. On biegł niezbyt szybko, a ja dziarsko szedłem, więc chwilę pogawędziliśmy. Okazało się, że ruszył rano z Przecznicy, przez Sępią Górę dotarł na Stóg Izerski. Stamtąd do Chatki Górzystów, a potem przez Rozdroże Izerskie i Grzbiet Kamienicki znowu do Przecznicy. Biegiem. Szacunek. Przejść taką trasę to już coś, a co dopiero przebiec. Niczym mityczny posłaniec spod Maratonu. Goście z dalekich stron różnie się tu zachowują, ale tutejsi albo tutejsi od niedawna są bardzo życzliwi. Wymieniliśmy na pożegnanie kilka uprzejmości i każdy ruszył w swoją stronę.
Wszedłem na Modrzewiową Drogę i zobaczyłem dziwną tabliczkę – pierwszy raz w życiu chyba w tych stronach. Zakaz wstępu do lasu z uwagi na ostoję zwierzyny. To myśliwi mogą stawiać dziesiątki ambon, pracownicy leśni mogą napierniczać piłami, co już przyprawia zwierzęta o palpitacje serca, ale byle włóczykij nie może wejść do lasu? Jeszcze żeby tu był jakiś rezerwat, czy park krajobrazowy – to rozumiem. Poza tym – na Boga – tu praktycznie nikt się nie zapuszcza, a liczba jeleni jest ogromna, nie są zagrożonym wyginięciem gatunkiem.
Zachód słońca zbliżał się nieuchronnie, ale postanowiłem, że wycisnę z tej wycieczki ostatnie najlepsze soki. Puściłem po cichu z telefonu cały album duetu Kayah&Bregović, następnie Sen o Victorii Ryśka Riedla i jeszcze raz Son of the blue sky Wilków, a na koniec Długość dźwięku samotności grupy Myslovitz. Oczywiście przyśpiewując sobie do owych przebojów. Zachód słońca, zapach lasu, zmęczone nogi, ale też niczym nieposkromiona wolność i te nawiązujące do niej piosenki. Tylko ja i góry. Kocham to.
Postanowiłem, że skoro zdążyłem (ledwo!) na zachód słońca, to obejrzę go z Kufla, a więc wzgórza, które już wielokrotnie opisywałem na blogu – a niżej którego zawsze zostawiam auto. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w oddali zobaczyłem Anię (tak tak, tę samą, która prowadzi bloga rozmówki-kobiece.pl), która ze swoim psiakiem zwanym przekornie Gringo również szła oglądać zachód słońca z tej górki. Jest tam co prawda przeznaczona do tego ławka, ale z łąki na jego zboczach widok jest lepszy. Okazało się, że Ania tego dnia również przemykała obok Kamienicy, ale jechała rowerem w stronę krokusów w Górzyńcu (o czym możecie już poczytać na jej blogu). Podsumowując udany dzień odprowadziliśmy Słońce do spania.
autor: Paweł Zatoński, izerskiwloczykij.pl
Dziekuje. Kocham Izery, czytałem wiec to z czystą przyjemnością… Ps. Bylem tam już 🙂
kamikadze34
to nie dla zysku zostały wycięte drzewa prz tytoniowej ścieżce ale usunięto to co zostało połamane przez śnieg w lutym i marcu 2019 – bardzo mokry śnieg. Tabliczki o zakazie wstępu obligują i leśników i “podróżników” o tymże, że jest tam ostoja rzadkich i chronionych gatunków świata zwierząt -zakaz wstępu od 01 stycznia do 31 sierpnia (chroniony jest w tamtym obszarz Tetrao tetris)