Po śmierci jednego z lokatorów energetycy przyjechali i zdjęli licznik. Kilka dni później jeden z sąsiadów zobaczył, że pozostawione zostały wystające kable pod napięciem. Mieszkaniec za narażenie jego i jego bliskich na niebezpieczeństwo obwinia pracownika Taurona, który zdejmował licznik. Zupełnie innego zdania są przedstawiciele spółki, którzy sugerują, iż wszystko to sprawka sąsiadów, którzy zapewne chcieli się podłączyć „na lewo”.
Zdarzenia miało miejsce pod koniec stycznia w jednym z sołectw gminy Mirsk. W budynku zamieszkiwanym przez parę rodzin zmarł lokator, który sam zajmował jedno z mieszkań. Po pewnym czasie przyjechali energetycy zdjąć licznik – tłumaczy nam jeden z mieszkańców. Tę wersję zdarzeń potwierdza Ewa Groń Rzecznik Prasowy TAURON Dystrybucja SA. Jednak o tym, co nastąpiło po zdjęciu licznika wersja pani rzecznik zdecydowanie mija się z wersją mieszkańców.
„Na podstawie zgłoszenia, 31 stycznia został zdjęty licznik u odbiorcy. Po zdjęciu licznika monter sprawdził brak napięcia na przewodach na tablicy i schował je pod tablicę. A więc działania po naszej stronie były prawidłowe i zapewniały pełne bezpieczeństwo mieszkańców”. – tłumaczy Rzecznik Prasowy TAURON Dystrybucja SA.
Mieszkańcy stoją na stanowisku, iż pracownik po zdjęciu licznika niedbale pozostawił na zewnątrz kable pod napięciem i podkreślają, że gdyby było inaczej, to nie wzywaliby natychmiast pogotowia energetycznego celem poprawienia fuszerki.
– Przyjechali z pogotowia energetycznego wypieli kabel, który był na wierzchu i po ich robocie, ale zdziwieni byli, że ten, co ściągali licznik nie zabezpieczył kabli. – wyjaśnia jeden z lokatorów opisując interwencję pracowników pogotowia energetycznego.
„03 lutego do naszego dyspozytora wpłynęło zgłoszenie od sąsiada, że po demontażu licznika kable zostały źle zabezpieczone, są pod napięciem i stanowią zagrożenie.
Na podstawie zgłoszenia skierowaliśmy na miejsce zespół pogotowia elektroenergetycznego, które na miejscu stwierdziło napięcie na przewodach wlz, zabezpieczenie główne nie było zaplombowane. Zespół pogotowia bezzwłocznie zlikwidował zagrożenie.” – tłumaczy Ewa Groń Rzecznik Prasowy TAURON Dystrybucja SA. i sugeruje, że to nie fuszerka, tylko sprawka „pomysłowych” sąsiadów. „Ze względu na fakt, że w budynku układy pomiarowe odbiorców znajdują się w miejscu ogólnie dostępnym, wydaje się możliwym i bardzo prawdopodobnym, że ktoś próbował zasilić mieszkanie nielegalnie po ściągnięciu licznika – stąd wystąpiło iskrzenie przewodów i zagrożenie, usunięte przez zespół naszego pogotowia”.
Sugestia pani rzecznik z pewnością mogłaby być uznana za zasadną, gdyby nie fakt, iż mieszkańcy niezwłocznie po zobaczeniu kabli bez izolacji wezwali pogotowie energetyczne.
Niestety, to pokazuje, iż zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania warto patrzeć na ręce fachowców, którzy ingerują w nasze bezpieczeństwo, żeby później nie być “winnym”.
Tauron i jego ludzie nie poważni nie umieją do błędu się przyznać tylko oczerniaja ludzi
Na 100% ktoś chciał kraść prąd. Monter który ściągnął licznik musiał odłączyć zasilanie
A może by tak najpierw się zorientować w sytuacji jak było a nie oczerniać innych. Monter nie odłączył zasilania i powiem jeszcze więcej panowie których wezwaliśmy na poprawienie tego bubla także nie odłączyli zasilania tak jak powinni to zrobić.
Tam nie ma żadnej plomby.Dziwna sytuacja.
Tam każdy mógł grzebać.
Tauron musi zrobić lepsze zabezpieczenie miejsca po liczniku.
Ja wierzę mieszkańcom. Pracownicy taurona ostatnio partaczą sprawę za sprawą. Na dokumenty z dwutygodniowym terminem wystawienia czekałam przeszło 2 miesiące składając reklamację od niezałatwionej reklamacji. Po przepisaniu licznika, monter, który miał potwierdzić stan, zamiast pojechać na miejsce podał telefonicznie, przez automat, używając moich identyfikatorów (są znane pracownikom) zawyżony stan licznika. Gdyby w lokalu ktoś mieszkał nie wyszło by, rozmyło by się w następnych miesiącach, ale lokal stał pusty i sprawa się rypła.