Pływająca na rowerku wodnym po Jeziorze Złotnickim rodzina w pewnym momencie dostrzegał, iż ten nabiera wody. Rodzina wraz z dziećmi znalazła się w wodzie.
Dramat rozegrał się w sobotnie popołudnie na Jeziorze Złotnickim. Wypoczywający w Złotym Potoku goście zobaczyli czteroosobową rodzinę trzymającą się tonącego roweru wodnego.
Zgłoszenie do dyżurnego Powiatowego Stanowiska Kierowania Państwowej Straży Pożarnej w Lubaniu wpłynęło kilkanaście minut po godzinie 12. Z tego wynikało, że na Jeziorze Złotnickim wywrócił się rower wodny, w którym była dwójka dzieci i dwójka dorosłych. Świadkowie widzieli jak wszystkie osoby trzymają się tonącego roweru.
Na miejsce natychmiast skierowano policję i strażaków.
Problem w tym, że w takich sytuacjach liczy się każda minuta, a łódź motorowa PSP musiała dojechać z Lubania, natomiast motorówka OSP Leśna na początku sezonu została zwodowana na Jeziorze Leśniańskim i tam oczekiwała gotowości. – wskazują dziennikarze z portalu eLuban.pl.
Na szczęście zanim na miejsce dotarły służby, inni turyści pływający rowerem wodnym pomogli rodzinie i przetransportowali ich bezpiecznie do brzegu. Przybyłym na miejsce strażakom pozostało odholowanie do brzegu dryfującego roweru wodnego.
Z wstępnych informacji wynika, iż rower wodny w pewnym momencie zaczął nabierać wody, co uniemożliwiło rodzinie dopłynięcie do brzegu. Okoliczności tego zdarzenia wyjaśniać będzie policja.
Na miejscu oprócz patrolu lubańskiej policji pracowali strażacy z JRG PSP Lubań, OSP Złotniki, OSP Leśna oraz zespół ratownictwa medycznego.
Prawdziwym dramatem naszych zbiorników wodnych jest brak wyznaczonych miejsc do slipowania łodzi. Na złotym Potoku nie ma takiego wybetonowanego miejsca bo właściciel nie jest zobowiązany do tego. Dziki slip jest od strony Karłowic ale to średniowiecze techniczne. W Rakowicach to samo PZW bierze pieniądze od wędkarzy a dojazd i slip nie istnieje i nie ma z kim rozmawiać na ten temat
Wypada aby w wakacje był dyżur na jeziorze pełniony przez policję,jak bywało dawniej…
Bieda i nic sie nieda tylko opłaty za wiazd drogą nadleśmictwa świeradów trzeba wnosić a wędkarz i turysta to intruz na tej śmierdzącej wodzie
Problem jest w zarządzaniu i procedurach , niestety często niezbyt mądrych. Sam byłem świadkiem pewnej sytuacji . Czy jest ktoś kto potrafi wyjaśnić sens takiego działania. Do palącej się sadzy w kominie parterowego domu przyjeżdżają, miejscowa OSP , odległość, no 1000 metrów. Państwowa Straż Pożarna, odległość 16 kilometrów ( jeden samochód) oraz uwaga Państwowa Straż Pożarna ( samochód z podnośnikiem) , do parterowego domku . Samochód z podnośnikiem – odległość – około 36 kilometrów. Do palącej się sadzy w kominie parterowego domku.
Do pożarów domów nie może jechać samo OSP, w samochodzie Państwowej Straży przyjedzie maksymalnie 5 strażaków w tym kierowca który nie oddala się od samochodu i dowódca który praktycznie też jest włączony z akcji gaśniczej, więc zostają 3 osoby, to wystarczy tylko na jedną rotę a jeszcze trzeba by było zabezpieczyć wodę, zamknąć drogę, a aparatach wejść do budynku, dlatego dodatkowi ludzie z OSP się przydadzą. A podnośnik? Straż mimo wielu umiejętności jeszcze nie opanowała latania.
Może ktoś mógłby skontrolować resztę sprzętu wodnego w tym miejscu i w ogóle nad jeziorem?
Po co jedzie tyle sprzętu nad wodę,jak nie mają podstawowego,,,, łodzi.Popatrzec z brzegu???