Wleń genetycznym Eldorado sportowych talentów
Dyrektor śp. dr Tadeusz Klekowski poszukiwał rehabilitanta, instruktora gimnastyki leczniczej do sanatorium kolejowego we Wleniu. Kończyłem studia na AWF – ie. w Warszawie. W maju 1958 roku przybyłem do Wlenia, aby poznać miejsce, w którym mogę pracować. Marzyłem o pracy nauczyciela wychowania fizycznego i instruktora gimnastyki leczniczej, jednocześnie.
Z Dyrektorem dr. Tadeuszem Klekowskim odwiedziliśmy szkołę wleńską i po rozmowie z Kierownikiem szkoły śp. Władysławem Wołkiem moje dwa etaty pracy we Wleniu zostały „uzgodnione”. Po obiedzie zwiedzałem Wleń a potem przez mojego przewodnika dałem się namówić na spacer na Lenno – Zamek. Stamtąd wracaliśmy drogami, łąkami powyżej „kasztanów” do sanatorium. Było ładne słoneczne popołudnie. Dzisiaj w tym miejscu buduje się nasz Europejczyk Luk ! Daleko przed nami rozpościerały się Karkonosze. Wiedziałem, że tu powrócę.
W kalendarzu sportowym szkół dolnośląskich sportowe zjeżdżanie na sankach zajmowało poczesne miejsce. Położenie Wlenia znakomicie nadaje się do uprawiania „naturalnego” saneczkowania. Saneczkowe, szkolne zawody najczęściej rozgrywano w Świeradowie-Zdroju na drodze na Stóg Izerski. W 1955 roku zawitała tutaj Pani Ogonowska – Mrozowska z grupą wleńskich uczennic i uczniów, którzy w punktacji ogólnej zajęli III miejsce. W marcu 1958r pod opieką Pani Bunikowskiej Janiny do Świeradowa-Zdroju wyjechała grupa reprezentująca wleńską szkołę zajmując II miejsce w klasyfikacji drużynowej. Adam Rykaczewski wygrał bieg narciarski na 3 kilometry.
Pamiętam mroźne, śnieżne zimy i dzieci wszystkich klas, które na lekcje wychowania fizycznego wędrowały na wyznaczone „górki” otaczające nasze miasteczko. Opatulony czekałem, aby każdemu „zmierzyć” czas zjazdu na sankach na wyznaczonym odcinku trasy. Były trzy takie „górki- trasy”. Najbliżej szkoły korzystaliśmy z „górki” za mostem, w drodze do Winiarni. Końcówka tej trasy znajdowała się w obecnym miejscu domu Henia Kalinowskiego. Na tej „górce” Rysiek Kawiński złamał obojczyk wpadając z dużą szybkością w zaorane, śniegiem przysypane pole. Ten incydent okupiłem czekoladą wręczoną poszkodowanemu w obecności Jego Mamy. Drugą trasą, taką szybszą, bardziej zaawansowaną, była droga od kasztanów w dół, z metą na wysokości domu Skowronków i Rogalskich (Jelonków). W mroźne zimy to była bardzo szybka trasa. A o to chodziło! Najtrudniejsze było „eso” przy domu Jaśkiewiczów. Tutaj w śnieżne, mroźne zimy, do późnych godzin nocnych, lepiliśmy ze śniegu i wody wiraże. Senior Rodu Jaśkiewiczów był amputowany i poruszał się o kulach. Jego syn, nieżyjący już Zdzichu Jaśkiewicz był zapalonym saneczkarzem, lepił razem z nami. Rano tor i „eso” posypane było popiołem? Pan Jaśkiewicz był krawcem, korzystałem z Jego usług. Nigdy nie wracaliśmy do tamtego tematu. Ta trasa poprawiła umiejętności saneczkarskie wleńskich dzieci. Trzecia „górka – trasa” to była Góra Tarczkowa. Na tej szybkiej, ale śnieżnej trasie prym wiódł nieżyjący już Szymon Jaśkiewicz. Rosły, odważny chłopiec. Dzieci do jazdy najczęściej używały sanek poniemieckich, które znajdowały się nieomal w każdym domu.
Pierwszy znaczący sukces odnieśliśmy w 1963 r. w Świeradowie Zdroju. Wygraliśmy poważne zawodu powiatowe, które były eliminacjami do zawodów okręgowych w Karpaczu. Na tych zawodach w jedynkach i dwójkach dziewczęta wystąpiły w składzie: Czesia Cal, Grażyna Pawelec, Danuta Ulewska. A chłopców reprezentowali: Rysiek Skowronek, Mirek Podziawo, Zbyszek Rodzeń i nieżyjący już Wiesiek Rybiałek. Na zawodach okręgowych w Karpaczu po raz pierwszy wystartowaliśmy na torze lodowym. Tutaj prym wiedli miejscowi oraz saneczkarze z Miłkowa i Jeleniej Góry, którzy na tym szybkim torze, na co dzień trenowali w klubowych sekcjach. To wtedy uznałem, że bez własnego toru saneczkowego niewiele zdziałamy.
Powołanie Społecznego Komitetu Budowy Lodowego Toru Saneczkowego we Wleniu, „dojrzewało” do roku szkolnego 1964/65. Z końcem sezonu saneczkowego 1965 r. przystąpiliśmy do kopania rynny toru, przewidzianej na 900 metrów długości. Kopali wszyscy chętni. Członkowie Komitetu Budowy Toru służyli przykładem. Każdy kopał wyznaczony odcinek. Do dzieła przyłączyło się wielu mieszkańców Wlenia i okolic, Rodziców dzieci uczęszczających do wleńskiej szkoły. Pracowaliśmy w atmosferze powszechnej aprobaty. Miasteczko żyło czynem. Uczniowie od klasy pierwszej do siódmej na wychowanie fizyczne wędrowali na stok ze sztychówkami, bez względu na pogodę. Do końca roku szkolnego wykopaliśmy rynnę toru, która jest widoczna na załączonym zdjęciu komputerowym. Zdjęcie uzyskałem od ucznia, który w tamtych odległych o pół wieku latach, też kopał. Do tego byłego ucznia Szkoły Podstawowej we Wleniu dotarłem dzięki elektronicznym umiejętnościom Burmistrza i Jego Zastępcy. Autor zdjęcia bez Ich wstawiennictwa nie wyrażał zgody na wydruk zdjęcia. Obiecał, że ujawni się na uroczystościach 800 – lecia miasteczka, w czerwcu 2014 roku.
Do końca roku udało się jeszcze zdobyć żerdzie na wypalisadowanie rynny toru.
I wiraży. Umożliwiły nam to Lasy Państwowe. Chłopcy ze starszych klas zamienili sztychówki na wyostrzone siekierki. Pamiętam jak Zbyszek Songajło miast trafić w pień drzewka, trafił w nogę. Lała się krew, ranę musiano zszywać. Mocno przeżyłem ten wypadek. Żerdzie przed wakacjami zdążyliśmy jeszcze zaimpregnować w środku używanym do nasycania kolejowych podkładów. Dzieci udały się na wyjątkowo zasłużone wakacje. Zostałem sam na całe dwa miesiące. Całe lato pracowałem. Pomagali mi Ździchu Jaśkiewicz, Wiesiek Rybiałek i Rysiek Skowronek. W ciągu lata i pierwszej części roku szkolnego 1965/66 roku udało się wypalisadować około 300 metrów toru.
Tylko jeden jedyny raz tor został wylodzony. Był mróz, był śnieg i była woda. Wodę zapewniała OSP pod dowództwem nieodżałowanego strażaka Wlenia śp. Pana Franciszka Skrzaczka, który pracował całą noc. Po nocnych zmaganiach z wodą, śniegiem i mrozem i jako takim wylodzeniem rynny i niedostatecznym, wylodzeniem „beczki” na zakończeniu toru, umówiłem się z Wiesiem Rybiałkiem na treningową jazdę „systematyczną”. Na tor dotarłem od ulicy Batorego. Nie wiedziałem, że Wiesiek już był w torze. Bez mojej wiedzy zjechał z samej góry. Słyszałem jak się zbliżał, krzyczałem, aby hamował, widziałem jak wjechał na wiraż wylodzony do wysokości 70 cm. i z wysokości około trzech do czterech metrów spadł do rynny toru jak „kot na cztery łapy”. Pozbierał się, wstał, założył na plecy sanki i ruszył z nimi w górę, aby wykonać następny ślizg. Nawet mnie nie zauważył? Potem dowiedziałem się, że już od godziny wykonywał „systematyczne” ślizgi, ale sprowokowany przez niezorientowaną, postronną osobę powędrował na samą górę, aby udowodnić, że On potrafi! To był talent saneczkowy pierwszej klasy. Wysoki, odważny, czuł sanki. Potrafił nimi sterować nie używając pętli.
To był jedyny ślizg wykonany na lodowej tafli toru wleńskiego, w jego krótkiej historii. W nocy pogoda się załamała. Nastąpiło gwałtowne ocieplenie. Tor spłynął razem z innymi torami w całej Polsce. Następne lata były wyjątkowo ciepłe. Saneczkarstwo lodowe w Polsce padło i nie podniosło się do dnia dzisiejszego.
Nie prowadziliśmy kroniki budowy toru. Od tamtego czasu minęło pół wieku! Przez całe lata jak ktoś z licznej grupy autentycznych sympatyków saneczkarstwa wleńskiego chciał mi „doładować”, to udawał się na posiedzenie Rady i „bluzgał” na temat toru, na mój temat, co mu ślina na język przyniosła, w stylu dzisiejszych debat sejmowych.
Tor w następnym roku otrzymał oświetlenie (pierwszy oświetlony tor saneczkowy w Polsce). Jego rynna została wybetonowana i wyłożona taśmociągiem z Bogatyni. Dzięki temu na torze można było trenować jazdę imitacyjną na rolko – sankach. Do tego drugiego imitacyjnego oblicza wleńskiego toru saneczkowego przyczynili się nieżyjący już: Przewodniczący Wleńskiej Rady Narodowej Wiktor Zinkiewicz, kierowca samochodowy sanatorium Zbigniew Lechowicz i ówczesny Prezes „Pogoni” wleńskiej Fredek Wojewódka. W sekcji saneczkowej LZS „Pogoń” Wleń pojawiło się wiele nowych nazwisk: Jurek Sadza, Czesiek Gryszan, Zbyszek Szylbert, Teresa Sobczyk, Rysiek Głośnicki, Elżbieta Kosmacz, Bogdan Bielecki, Krzysiek Bielecki, Jurek Powirski, Ala Pomirska, Grażyna Lechowicz, Halina Lechowicz, Olek Piotrowicz, Krzysiek Hypki, Marek Dudziński, … Górecki i wielu innych, których nie pamiętam. Starsi ukończyli szkołę podstawową i podjęli naukę w szkołach średnich. Zimą 1967 roku wystartowaliśmy jako LZS „Pogoń” Wleń na mistrzostwach Dolnego śląska Juniorów w Dusznikach. Zawody z całą czołówką dolnośląskich saneczkarzy wygrał Rysiek Skowronek.
Wleń to sportowe Eldorado „genetycznej ruletki”! Jan Paweł II w 1989 r. Wypowiedział słowa: „Sport jest rodzajem powołania!”. A powołanie w XXI wieku jest przeznaczeniem i misją jednocześnie!
Szkoła Podstawowa jest najważniejszym etapem nie tylko w sportowym życiu człowieka. W trzech, czterech pierwszych latach nauki w szkole „rodzi” się wszystko, co najlepsze albo wszystko co „najgorsze”, nie tylko dla sportowej przyszłości! Dlatego praca pierwszego nauczyciela sportu decyduje o rozwoju zgodnym z rytmem biologicznym. Obowiązuje metoda APST (Anatomy Physiology Secure Training), która polega na grupowym nauczaniu ruchu.
Tylko niektórzy rodzą się z talentem do sportu. Talentów jest tyle ile jest dziedzin życia. Każdy jakiś tam talent mniejszy lub większy do czegoś posiada. W odnalezieniu talentu należy pomagać. W sytuacjach patologicznych należy poszukiwać najdrobniejszej zdolności. Nie dajmy się zwariować eurotestowej dominacji. To są urzędnicze „przegięcia”?
Nie odkrywać talentu to znaczy pozbawiać dziecka dobrego życia, pieniędzy, sukcesów, prawa do szczęścia. Szkoła, dopóki nie odkrywa talentu, nie spełnia swojej podstawowej funkcji. Odkrywanie talentu u dziecka to najważniejsze zadanie szkoły i Rodziców.
Na uprawianiu sportu nie traci się nic. W najgorszym wypadku odbywamy dobową normę ruchu, wysiłku i zmęczenia, która jest niezbędna do biologicznego funkcjonowania. Dziecko od samego początku pobytu w szkole należy uczyć tych ruchów, z których w życiu skorzysta dla „przyjemnego wysiłku”. To się nazywa „indywidualna kultura fizyczna”!
autor: Witold Szczurek – nauczyciel ruchu, źródło: wleninfo.pl