Za górami za lasami w pięknej zielonej dolinie, nad brzegiem pełnej bobrów rzeki leżał niewielki gródek.
Miasteczkiem onym rządził burgermeister, który słynął z tego, że mówił więcej, niż robił. Burgermajster ów miał ogromny problem z halabardnikiem.
Wino od wieków pili wszyscy. Burgemaistrowi nie raz do domu na czworakach zdarzało się wracać, ale halabardnik się w tym dziele wyróżniał, nawet na tle najbardziej zaprawionych w bojach mieszczan.
Po karczmach się szlajał, a najczęściej to w karczmie, co się zwała Marynki przesiadywał. A i zdarzało mu się i to nierzadko z rajcami, co niektórymi zdrowo pofolgować.
Wierny sługa donosili niemal codziennie, że halabardnik w stanie, który plebs nazywał nieważkością szaleje po ulicach na czerwonej kobyle, (którą burgermajster kupił mu onegdaj) wprawiając mieszczan w popłoch i przerażenie.
Ludzie po kątach powiadali, że zapadł na tą samą chorobę, co wielebny pleban, przewleczoną gdzieś z dalekiego kraju, a przez niektórych zwaną „filipińska”
Wielebnego nie tak dawno, bo będzie 4 niedziele temu straż królewska pochwyciła, jak wracał z uczty w grodzie sąsiednim, co w herbie ma kota z grzywą.
I skończyłby wielebny niechybnie w loszku o chlebie i wodzie, gdyby się książę biskup zanim nie wstawił.
Coś biedny burgermajster ze swawolnikiem zrobić musiał. Bo i ludek wierny burzyć się zaczynał, że to halabardnik, powiadali halabardą, co niektórych po kulasach zdzielił za to, że antałek wina na rynku opróżnił, a sam nie lepszy.
Burgermajster halabardnikowi wiele zawdzięczał, razem niejedną beczułkę wina utoczyli, to i szkoda mu go było i halabardnika na zbity pysk wyrzucać nie chciał.
Umyślił przeto, żeby halabardnikiem się zajęła Straż Królewska. Królewscy jednak od lat oko na wyczyny halabardnika przymykali. Znał, bowiem wszystkich okolicznych rzezimieszków i jak trza było, to szybko potrafił wskazać każdego złoczyńcę, za co go wielokrotnie sam kapitan nagradzał.
Jak mus jednak to mus.
Zwołał tedy Burgemajster tajną radę. Nie wszystkich rajców zaprosił. Ino tych najzaufańszych. Bo byli i tacy, których nie lubił, a niektórych to nawet szczerze nienawidził.
Z jednym to kiedyś nawet po sądach królewskich się włóczył za to, że jakieś bezeceństwa w piśmie zwanym info.gród powypisywał, a drugiego z rady pogonić chciał, ale jakiś advocatus, co szkoły prawnicze gdzieś w dalekich miastach pokończył, pisma jakoweś wynalazł i ku utrapieniu burgermajstra nadal na stołku siedzi. Miał jednak burgemajster nadzieję, że już niedługo i książę pan do jego próśb się przychyli i rajcę stołka pozbawi.
Tedy radzie pomysł swój przedstawił. Halabardnika zwalniać nie będzie, ino straż halabardą rozwiąże. Rajcy jak zwykle głowami pokiwali, nad biednym halabardnikiem poużalali, najbardziej ci, co z nim w karczmie Marynki zwanej popijali, ale cóż było robić jak Burgemajster każe tak ma być.
Halabardnik 100 dukatów ze skarbca gródka na otarcie łez dostanie to i do burgemajstra żalu mieć nie będzie, a cała wina na rajców miejskich spadnie, tak to sobie chytrze burgemajster umyślił.
Bajka ci to czy nie bajka?
autor: Gal Anonim roku pańskiego 2019, (źródło: wleninfo.pl)