Moja Pasja: Ochotnicza Straż Pożarna

0
1096
OSP Lubomierz
OSP Lubomierz

W ramach naszego cyklu pt.: „Moja Pasja” przez ostatnie kilka miesięcy przedstawialiśmy Państwu historie wyjątkowych osób, mieszkańców naszego regionu, naszych sąsiadów, znajomych, przyjaciół, którzy mają swoją małą pasję. Dziś, z okazji zbliżającego się Dnia Strażaka postanowiliśmy zaprezentować sylwetki kilku reprezentantów największej w naszym kraju grupy pasjonatów, których łączy OSP. W całym kraju jest ich kilkadziesiąt ponad 600 tysięcy. Ja rozmawiałam z kilkoma druhami z Ochotniczej Straży Pożarnej w Lubomierzu. Na co dzień każdy z nich ma swoje zajęcia zawodowe. Po pracy łączy ich chęć niesienia pomocy i mimo, że nie czerpią z tego korzyści materialnych, to kochają to, co robią.

Michał Pater, Prezes OSP w Lubomierzu, w straży od ośmiu lat. Na co dzień jest pracownikiem Ośrodka Kultury i Sportu, gdzie zajmuje się turystyką na terenie gminy Lubomierz. Poza tym współpracuje przy organizacji lubomierskiego Festiwalu oraz innych wydarzeń kulturalnych i sportowych w regionie. Prowadzi również imprezy jako konferansjer sceniczny.
Jeszcze kawaler, który ma kochającą dziewczynę Justynę, która nie tylko wspiera go w działaniach na rzecz OSP, ale także sama się w nie angażuje – uczestniczy w działaniach „poza ratowniczych”, czyli w akcjach charytatywnych, WOŚP, czy Strażackie Jadło …


Joanna Troszczyńska – Giera: Dlaczego angażujesz się w życie OSP?

Michał Pater: Ciężko powiedzieć, czasami sam się zastanawiam. Podejrzewam, że jest to coś w rodzaju naturalnej potrzeby niesienia pomocy innym, coś, co pozwala normalnie funkcjonować w społeczeństwie. To jakby spełnienie swojego takiego obywatelskiego obowiązku. Straż z pewnością daje takie możliwości. Tutaj można odbyć wiele interesujących i pomocnych kursów, szkoleń, żeby w ogóle zostać strażakiem. I później w działalności takiej już ratowniczo- gaśniczej nieść pomoc właśnie potrzebującym.
Ja uważam, że niektórzy mają po prostu taką potrzebę, po prostu potrzebę pomagania innym i z pewnością są to wszyscy strażacy ochotnicy.

JT-G: OSP w Lubomierzu to nie tylko działania stricte ratowniczo- gaśnicze. Często angażujecie się także w różnego rodzaju działalność charytatywną, dlaczego?

M. P.: Moim zdaniem pomaganie strażak ma we krwi i nie można z tym walczyć. Z natury bierzemy na siebie odpowiedzialność za mieszkańców naszej okolicy, więc staramy się również pomagać poza tym podstawowym działaniem ratowniczo-gaśniczym. Stąd organizowane przez nas kilkakrotnie akcje charytatywne, nocne zwiedzanie kościoła, czy wizyty z paczkami Mikołaja. Według nas tak właśnie straż powinna funkcjonować. Ratować życie i mienie ale także angażować się w życie społeczne.
Poza tym wszyscy w straży jesteśmy dobrymi kumplami i w razie potrzeby pomagamy sobie, na co dzień. Chodzi o proste rzeczy, jak trzeba pożyczyć samochód albo wnieść narożnik po schodach to możemy liczyć na siebie nawzajem. Wiadomo, o co chodzi…

JT-G: Przez te lata, które spędziłeś w OSP z pewnością kilkaset razy wyjeżdżałeś do różnego rodzaju akcji. Powiedz proszę, która z nich była najgroźniejsza, która najbardziej utkwiła Ci w pamięci?

M. P.: Tych takich najgroźniejszych nie uważam, za jakieś spektakularne, nie staram się ich rozpamiętywać, ale z pewnością zapadła mi w pamięć akcja gaśnicza w samego Sylwestra, przełom 2017 / 2018 roku, gdzie ok. godziny 23 zostaliśmy zadysponowani do pożaru stodoły. Zamiast świętować zebrały się dwa zastępy, pojechaliśmy na dwa rzuty i w pewnym momencie podczas akcji kierujący działaniami gaśniczymi zarządził, aby przerwać prąd wody, żeby pożar odparował – to taka normalna procedura – i wtedy wokół miejsca pożaru zaczęły strzelać fajerwerki, wówczas zorientowaliśmy się, że rzeczywiście wybiła północ. Mieliśmy krótką chwilę dla siebie, żeby poskładać sobie życzenia. Nie tylko miedzy kolegami z jednostki z Lubomierza, ponieważ były też inne jednostki z okolicy oraz funkcjonariusze PSP i wszyscy właśnie w taki „strażacki” sposób przywitaliśmy ten Nowy Rok.

Marcin Zając strażakiem jest od 2011 roku a od ok. trzech lat jest Naczelnikiem OSP w Lubomierzu. Wcześniej działał również w drużynie młodzieżowej w OSP Milęcice. Na co dzień pracuje w Zakładzie Utylizacji Odpadów Komunalnych IZERY, gdzie jest hydraulikiem na wodociągach i oczyszczalni w Lubomierzu a także we Wleniu. Od trzech lat w szczęśliwym związku małżeńskim.

Joanna Troszczyńska- Giera: Dlaczego wstąpiłeś w szeregi OSP?

Marcin Zając: Straż mam troszeczkę we krwi, bo mój ojciec był strażakiem w Państwowej Straży w Jeleniej Górze, wujek był strażakiem i gdzieś ta straż się przewijała od najmłodszych lat.
Trafiłem do OSP, dlatego, że dotknęło mnie takie przykre zdarzenie – mieliśmy pożar mieszkania – i od tamtej pory stwierdziłem, że chciałbym pomóc chłopakom, którzy po prostu pomagali mi gasić to wszystko, co mieliśmy, cały dobytek naszego życia i właśnie, dlatego zostałem strażakiem.

JT-G: Wiem, że niejednokrotnie wyjeżdżałeś do akcji w godzinach pracy. Jak na to patrzą Twoi przełożeni?

M. Z.: Mamy fajnych szefów, którzy nam pozwalają w godzinach pracy wyjeżdżać do akcji. Nigdy nie robią nam problemów. Również, jeżeli trzeba coś załatwić związanego z naszą działalnością nie robią nam takich problemów. Tak, że chwała im za to.

JT-G: Którą z akcji najbardziej zapamiętałeś?

M. Z.:
Najbardziej zapamiętaną akcją w moim życiu, była akcja, kiedy to w środku nocy zawyła syrena i mieliśmy wyjazd do wypadku. Byłem po nocce w pracy. Cały dzień pracowałem, nie spałem, wróciłem do domu tylko, co się położyłem zerwała mnie syrena. Wypadek miał miejsce w Radoniowie niedaleko boiska. Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, że samochód, który uległ wypadkowi to był samochód kolegów z Lubomierza. Autem jechały trzy osoby. Dwie osoby widziałem od razu, że ratownicy udzielają im pomocy. Natomiast trzecią osobą był chłopak, który zginął. Znaliśmy wszyscy tego chłopaka.

Zawsze moją taką największą traumą i takim zmartwieniem było to, żeby nie jechać do tragicznej akcji do kogoś znajomego, żeby udzielać pomocy komuś znajomemu i żeby się nie trafiło jakieś dziecko. Niestety, tutaj mieliśmy taki przypadek, że jeden z kolegów zginął.
 

Łukasz Jurgiel jest skarbnikiem OSP w Lubomierzu. W straży działa od sześciu lat. Pracuje, jako logistyk w spółce IZERY, gdzie zajmuje się m.in. zaopatrzeniem. Jest kawalerem.

Joanna Troszczyńska- Giera: Pamiętasz, jak rozpoczęła się Twoja przygoda ze strażą?

Łukasz Jurgiel: Moja przygoda ze strażą zaczęła się gdy zostałem poproszony o pomoc w organizacji zawodów strażackich. Później obserwowałem kolegów jak uczestniczą w akcjach i poprosiłem ich o wysłanie mojej osoby na niezbędne badania lekarskie i kurs podstawowy strażaków-ratowników. Z biegiem czasu ukończyłem jeszcze kurs techniczny, kwalifikowanej pierwszej pomocy i dowódców.
Od czterech lat jestem w Zarządzie. Jako skarbnik zawsze staram się ile mogę, żeby te pieniążki były, żeby je pozyskiwać i je mądrze też wydawać.

JT-G: Co daje Ci straż?

Ł. J.: Fajnie jest komuś pomóc. Czuje się wtedy człowiek jakoś tak dowartościowany, że jest w stanie dać coś od siebie komuś drugiemu.
Działam też poza akcjami, jako skarbnik. Pozyskuję pieniądze. I też fajnie patrzeć, że z tych pieniążków widać efekty. Jest auto, jest jakieś wyposażenie dla nas. Wcześniej nie było czegoś takiego. Tutaj też wielkie podziękowania ode mnie dla wszystkich i dla każdego z osobna, bo od pewnego czasu oddajemy ekwiwalent, który nam się należy do naszej kieszeni. My to wszystko oddajemy na rzecz straży. I naprawdę są to pieniądze, z których można coś zrobić.

Korzystając z okazji pragnę podziękować także Panu Burmistrzowi Wiesławowi Ziółkowskiemu, Pani Sekretarz Bożenie Pawłowicz i Pani Skarbnik Elżbiecie Jaśkiewicz, za to, że zawsze możemy na nich liczyć. Dziękuję także wszystkim naszym sponsorom i darczyńcom.

JT-G: Akcja, którą najbardziej zapamiętałeś?

Ł. J.: Było kilka takich, które mi utkwiły w pamięci. Niestety, były to akcje bez sukcesu. Były to akcje z wisielcami. Było tragiczne zdarzenie w Milęcicach, gdzie dziewczyna – znajoma – została przygnieciona murem i ja z tego tytułu, że mam też kurs pierwszej pomocy kwalifikowanej to ratowałem tę dziewczynę razem z chłopakami. Niestety, obrażenia były zbyt rozległe i nie zdołaliśmy jej pomóc.

Łukasz Moszczyński obecnie kończy naukę w Zespole Szkół w Lubomierzu na kierunku artystycznym. Jest członkiem zespołu muzycznego Chapter One, w którym gra na perkusji. Kawaler. W ubiegłym tygodniu, w plebiscycie na Gazety Wrocławskiej – Strażak Ochotnik Roku – zdobył pierwsze miejsce w powiecie lwóweckim i awansował do drugiego etapu, etapu wojewódzkiego. (zobacz/głosuj)

Joanna Troszczyńska- Giera: Od jak dawna jesteś w straży?

Łuksz Moszczyński: W straży jestem praktycznie rzecz biorąc od dziecka dzięki mojemu tacie, który jest strażakiem. Mogę powiedzieć, że w moim przypadku jest to z pokolenia na pokolenie. Straż mam we krwi. Praktycznie od pradziadka ta straż u nas jest. I myślę o następnym pokoleniu, żeby też było w straży.

JT-G: Co daje Ci bycie w straży?

Ł. M.: Jedyne, co mi daje straż to satysfakcję z tego ze bezinteresownie mogę pomagać ludziom w różnych sytuacjach zagrażających ich życiu, ale także ratowaniu ich dobytku.

JT-G: Dlaczego się angażujesz i czy warto zostać strażakiem ochotnikiem?

Ł. M.: Tak jak już wspomniałem w straż angażuję się z tego powodu, że mam ją we krwi. W naszej straży moje nazwisko trwa już 4 pokolenie. Od najmłodszych lat chodziłem z moim tatą do remizy i można powiedzieć, że częściowo w straży się wychowałem. Ciężko by mi było po tak długim czasie opuścić straż. Na tę chwilę bez straży nie wyobrażam sobie życia.

Strażakiem warto zostać. Wystarczy tylko chcieć dawać komuś coś od siebie. W końcu osoba, która przychodzi do straży nie jest strażakiem dla siebie, po to żeby z tego czerpać korzyści czy coś w ten deseń. Strażakiem zostaje się dla społeczeństwa. Po prostu dla ludzi żeby każdy człowiek, który nas zna wiedział ze może spać spokojnie, bo wie, że ja będę czuwał w dzień i w nocy. Ja zawsze mówię żartem, że każdy z nas to taki “ANIOŁ STRAŻ”, że rano, wieczór we dnie w nocy my biegniemy ku pomocy.

JT-G: Obecnie jesteś jednym z częściej wyjeżdżających do akcji strażaków. Z tego, co przekazał nam Naczelnik, to np. w tym roku masz 100% frekwencję. Proszę powiedz, która z akcji najbardziej utkwiła Ci w pamięci?

Ł. M.: Dużo takich akcji idzie zapamiętać, ale jedna utkwiła do końca życia w pamięci, to wypadek samochodowy w Chmieleniu, w którym zginął mój dobry kolega. Więcej nie chcę mówić na ten temat, bo za dużo widziałem takich rzeczy, które w ogóle nie powinny mieć miejsca po prostu.

Karol Telega. Obecnie kończy naukę w Liceum im. K.C. Norwida w Jeleniej Górze. Za kilka dni pisze maturę. W Ochotniczej Straży Pożarnej w Lubomierzu jest od roku, wcześniej kilka lat działał w Młodzieżowej Drużynie Pożarniczej.

Joanna Troszczyńska- Giera: Dlaczego wstąpiłeś w szeregi OSP?

Karol Telega: Od małego miałem kontakt ze strażą. Mój tato jest strażakiem – obecnie w stanie spoczynku – i jak byłem mały to tato mnie wsadzał w Lwówku Śląskim w straży do auta, włączał syrenę i jako mały chłopak bardzo się cieszyłem. I jakoś tak się to potoczyło.  

JT-G: Czy jeździłeś już na akcje i która z nich najbardziej utkwiła Ci w pamięci?

K. T.: Tak jeździłem. Najbardziej zapamiętana? Chyba tegoroczny Sylwester. Miałem z dziewczyną spędzić Sylwestra a tu pojechałem na akcję i potem bliscy się trochę na mnie denerwowali, że mnie nie było.

Druhów z OSP w Lubomierzu, na co dzień wspiera – nie tylko duchowo – ksiądz Piotr Olszówka, który jest także kapelanem strażaków z terenu gminy Lubomierz.

Joanna Troszczyńska- Giera: Jak rozpoczęła się księdza przygoda z OSP?

Ksiądz Piotr Olszówka: Przede wszystkim jestem księdzem. Posługuję, jako ksiądz już 11 lat. To jest moja piąta parafia, na której jestem. Natomiast od trzech lat na prośbę druhów ochotników, strażaków, zostałem mianowany przez Księdza Biskupa Zbigniewa Kiernikowskiego naszego biskupa ordynariusza kapelanem Ochotniczych Straży Pożarnych dla Gminy i Miasta Lubomierz. Jestem, jak powiedziałem przede wszystkim księdzem, ale też mam ukończony podstawowy kurs strażacki, który razem tutaj z innymi druhami przeszedłem i myślę, że w jakiś sposób jestem jednym z nich. Chociaż bycia kapelanem, bycia strażakiem tak naprawdę ja się też uczę, żeby swoją posługą, osobą ich wspierać – tych twardych bohaterskich facetów, którzy tak naprawdę pod tą powłoką takiego heroizmu, poświęcenia, odwagi są też bardzo często osobami, którzy są wrażliwi, którzy przeżywają różnego rodzaju, czy rozterki, czy mają jakieś takie dylematy, pytania i wtedy, czy w takiej luźnej rozmowie, czy bardziej poważnej staramy się łagodzić pewne napięcia, które wynikają z niesionej przez nich posługi, pomocy innym ludziom.

Mogę też powiedzieć, że cieszę się tym, iż niektórym druhom strażakom pomogłem w uporządkowaniu życia sakramentalnego, to znaczy czy w przygotowaniu do zawarcia związku małżeńskiego – nawet jeden taki związek błogosławiłem – czy w przygotowaniu dzieci do przyjęcia sakramentu chrztu świętego, później do komunii, bo taka też rola księdza. Nie tylko, żeby być przy akcjach, ale tam, gdzie chyba miejsce podstawowe, czyli w kościele.

Cała historia ze Strażą Pożarną wyszła podczas Świąt Wielkiej Nocy trzy lata temu, kiedy strażacy ochotnicy pełnili wartę przy grobie i w salce, w luźnej rozmowie wyszła taka spontaniczna prośba do księdza proboszcza, żeby zamianować kapelana, żeby jeden z nas został kapelanem strażaków. Ksiądz proboszcz powiedział, że bardziej to ksiądz Piotr się nadaje, bo jest młodszy, bardziej rzutki, bardziej zwinny, no i tak od śmiechu do czynów, bo strażacy tego nie popuścili. Sprawa otarła się o Pana Burmistrza, który w oficjalnym piśmie wystąpił do Księdza Biskupa z prośbą o zamianowanie mnie kapelanem dla Gminy i Miasta Lubomierz, do której to prośby Ksiądz Biskup się przychylił i od 21 maja 2015 roku mam oficjalny dekret na to, żeby być właśnie tym kapelanem.

JT-G: Jest ksiądz księdzem, jest ksiądz kapelanem, a czy wyjeżdża również ksiądz do akcji?

Ksiądz Piotr Olszówka: Do akcji to rzadko kiedy. Chociaż w swojej karierze jakby tak policzyć to mogę powiedzieć, że byłem przy trzech zdarzeniach.

Pierwsze, które najbardziej zapamiętam to w Chmieleniu, kiedy paliło się gospodarstwo. Ja przybiegłem tutaj, byłem taki pełen przejęcia, bo nie wiedziałem tak naprawdę, co mnie tam spotka – mimo, że kurs przeszedłem. Ale druhowie byli na tyle wyrozumiali i oddelegowali mnie do ważnej funkcji kierowania ruchem. Pożar widziałem z daleka, ale kierowanie ruchem też jest istotne przy tego typu akcjach, żeby pojazdy nie utrudniały strażakom działań. Drugie zdarzenie było w Lubomierzu, pożar przewodu kominowego w szkole. I trzecie to ostatnio, również przewód kominowy. Tuż po skończonej mszy świętej tutaj właściwie przy kościele.

Do innych akcji trudno jest mi czasami wyjeżdżać, bo jak wyje syrena tuż przed mszą świętą, to przy ołtarzu nikt mnie nie zastąpi. I jest mi wówczas ciężko, serce się kraje.

JT-G: Za kilka dni Dzień Strażaka, czego w tym szczególnym dniu możemy życzyć wszystkim strażakom?

Ksiądz Piotr Olszówka: Przede wszystkim opieki świętego patrona, świętego Floriana, żeby zawsze wstawiał się za nich u Pana Boga i żeby takim płaszczem ich osłaniał przed grożącymi im niebezpieczeństwami. A im po prostu, żeby mieli tyle samo powrotów, co wyjazdów i żeby zawsze, jako rodzina, ta strażacka, czuli to wsparcie nie tylko podczas akcji, ale też wtedy, kiedy jest tak zwany spokój i żeby nigdy nie czuli się, że są sami.

Joanna Troszczyńska- Giera: Tak ja, jak i Lwówecki.info przyłączamy się do tych życzeń. Ponadto wszystkim druhom i druhnom życzymy, żeby w tym, co robią widzieli sens i potrzebę oraz ze swojego poświęcenia czerpali jak najwięcej satysfakcji i żeby ta ich pasja trwała jak najdłużej.